Andrzej Chirucki proboszcz jutrosiński
/Romuald Krzyżosiak/
[„Wiadomości Jutrosińskie” 86/2001]
Podczas remontu dzwonnicy cmentarnej w Jutrosinie, 5 sierpnia 1998 roku zdjęto znajdującą się u zwieńczenia wieży kulę, wykonaną z blachy cynowej. Przewieziono ją na probostwo i tam, w obecności księdza kanonika Leona Sufryda otwarto. W środku znajdował się cylinder, w którym odnaleziono:
1) Dokument napisany w roku 1700 przez księdza proboszcza Grzegorza Stanisława Probawskiego przy współudziale księdza Walentego Roszkiewicza,
2) Kopię tego dokumentu, wykonaną przez księdza proboszcza Ksawerego Płachcińskiego, nie wiadomo kiedy,
3) Pismo księdza dziekana Hermanna Riedla z 1893 roku,
4) Pochodzącą z tegoż roku (15 czerwca) informację dotyczącą remontu dzwonnicy z podanymi nazwiskami członków komitetu remontowego i wykonawców,
5) Zupełnie zniszczone fragmenty jakiegoś starego pisma,
6) Relikwie (?).
Najbardziej interesująca jest kopia pisma, które zostało sporządzone 21 października roku 1700. Dokument dotyczy działalności proboszcza jutrosińskiego, księdza Andrzeja Chiruckiego; sporządzony został przez księdza proboszcza Grzegorza Stanisława Probawskiego przy współudziale księdza Walentego Roszkiewicza - altarysty, (tzn. duchownego, który zobowiązany był do odprawiania określonej liczby mszy przy altarii (łac. ołtarz) w intencji wskazanej przez fundatora, np. dziedzica miasta lub bractwa cechowego). Obaj ci duchowni pełnili swe obowiązki duszpasterskie w jednej z sąsiednich parafii - prawdopodobnie w Golejewku lub Pakosławiu. W bliżej nieokreślonym czasie ksiądz proboszcz Ksawery Płachciński sporządził kopię tego pisma. Ksiądz Płachciński umieścił w kuli również oryginał, ale jest on zniszczony w takim stopniu, że nawet go nie otwarto.
Informacje odczytane z pisma księdza Płachcińskiego uzupełniają naszą skromną wiedzę na temat przeszłości parafii rzymskokatolickiej w Jutrosinie. Dowiadujemy się, iż dzwonnicę pobudowano właśnie w roku 1700, a nie jak dotąd twierdzono w 2 połowie XVIII w. Kościół św. Krzyża znajdował się wtedy w dobrym stanie i przez najbliższe lata nie wymagał remontu. Żadnej informacji nie mogłem znaleźć na temat księdza Ksawerego Płachcińskiego, za którego urzędowania dokonano pierwszego remontu dzwonnicy i sporządzono odpis znalezionych w kuli pism. Myślę, że miało to miejsce około połowy XVIII w. W roku 1893 kolejny raz remontowano dzwonnicę i wówczas to ksiądz dziekan Hermann Riedel napisał, iż:
W roku 1893 naprawiano Dzwonnicę i przy tej sposobności znaleziono w blaszanej puszce pismo śp. Księdza proboszcza Płachcińskiego wraz z originałem i relikwiami wszystko włożono do nowej puszki [...].
***
Pismo księdza Probawskiego sporządzone zostało w roku 1700. Napisane ówczesną polszczyzną, pełną wtrętów łacińskich, stylem charakterystycznym dla owych czasów, zawierającym dygresje, eufemizmy, opisy - jednym słowem: językiem baroku. Autor nie był obojętny na otaczające go wydarzenia. Z tonu wypowiedzi przebija osobowość nietolerancyjnego katolika i szlachcica, czytelna jest aprobata działań w obronie interesów Kościoła Katolickiego, a więc postawa charakterystyczna dla schyłku XVII wieku. Między wierszami brzmią echa owej walki ideologicznej, którą prowadził Kościół Katolicki w celu odzyskania utraconych pozycji zarówno w sferze duchowej, jak i materialnej. Zarazem silna jest troska o szerzenie pobożności wśród miejscowych katolików, owa gorliwość religijna (stąd utworzone od łacińskiego przymiotnika zelans słowo zelant, oznaczające "gorliwca", "zapaleńca").
Ksiądz proboszcz Ksawery Probawski reprezentował typowy dla swych czasów światopogląd prowidencjalny, zgodnie z którym ręka boska ingerowała bezpośrednio w życie doczesne, wspomagając swe sługi i karząc wrogów. Do dzisiaj przekonanie to funkcjonuje, ale już w innej skali: ludzie XVII wieku stykali się na co dzień z niszczącymi wojnami, połączonymi z dokuczliwymi dla mieszkańców przemarszami wojsk, postojami i rekwizycjami, z chorobami, których leczyć nie byli w stanie, z pożarami, na które nie było rady, z nieurodzajem i głodem, ze zjawiskami, których wytłumaczyć sobie nie potrafili. Śladem tych przekonań jest właśnie zapis o umieszczeniu w kuli na dzwonnicy cmentarnej fragmentów relikwii z kościoła farnego czyli parafialnego, które chronić miały przed uderzeniem pioruna (piorunochron wynaleziono w 1752 roku):
Dla wiadomości potomnym czasom pisma, w te banią na wieży świeżo i nowo przy kościółku Świętego Krzyża cudami sławnego wystawionej osadzają. Kładziemy przy Relikwiach Świętych: jako to najprzód Świętego Aureliusza Męczennika, Świętego Tymoteusza, Świętego Piusa Papieża męczennika przy Świętym Baranku Bożym jako i inszych, Których Świętych w Kościele Farnym pozostają Relikwie Święte.
W innym miejscu zaś czytamy:
(...) w tym roku bieżącym, powodzie wielkie bywały, ognie także panowały jako to i w miasteczku bliskim Dupinie w dzień świętej Małgorzaty [20 lipca 1700] [...] trzy razy piorun uderzył i spalił kilka domów w nocy, z wieczora zacząwszy aż do dnia ogniem się szerzył, ręką boską uskromiony. Domu bożego i kapłańskich nie ruszył i chociaż iskry gęsto na dachach i snopkach lęzały to jednak nie szkodziły.
I dzisiaj zresztą, gdy nauka, sprawna organizacja społeczeństwa i rozbudowane funkcje państwa starają się uchronić nas od tych wszystkich nieszczęść, trudno jest zdecydowanie odrzucić wiarę w działanie Opatrzności. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze jedna okoliczność, dziś nam nieznana, a mianowicie problem mniejszości religijnej i nietolerancji.
Luteranie przybyli do nadgranicznego Jutrosina z ogarniętego pożogą wojny trzydziestoletniej Śląska. Zajęta własnymi sprawami Rzeczpospolita Polski i Litwy nie brała udziału w tej straszliwej wojnie (1618 - 1648). Kraj nasz cieszył się wówczas zadziwiającymi postępową Europę swobodami religijnymi. Podstawą prawną pokoju religijnego był akt konfederacji warszawskiej, sporządzony w 1573 roku i gwarantujący szlachcie innowierczej, czyli tzw. dysydentom, pełnię praw obywatelskich i politycznych. Akt konfederacji warszawskiej był częścią tzw. artykułów henrykowskich, czyli zebranych praw ustrojowych Rzeczypospolitej, które zaprzysięgać musieli wszyscy królowie elekcyjni, a jako pierwszy uczynił to w roku 1573 Henryk Walezy.
Do Jutrosina luteranów sprowadził w roku 1642 ówczesny właściciel miasta Stanisław Prokop Kołaczkowski, nadając nowopowstałej gminie protestanckiej rozległe przywileje (24 lipca 1642 r.):
A ponieważ do ochoczej odbudowy tego zniszczonego miasta i [do] innych przysług wolny naród niemiecki, był skłonny [inclinirt], od którego doznałem sympatii i życzliwości, gotów [jestem przez] całe moje życie okazywać mu łaskę, życzliwość idobrą wolę [i nadać] wolności [resolvirt], a także, będąc w prawie władnym do tego, postanowiłem trwale, że wszyscy [razem] i każdy [z osobna] niemiecki mieszkaniec miasta cieszyć się będzie i doświadczy mojej wdzięczności w swoim dziele [tj. zajęciu] we wszystkich rzeczach, a zwłaszcza w [...] niemieckiej wolności i swobodzie, jakie mieli lub chcieliby mieć [a] także [te, które w przyszłości chcieliby] wprowadzić, utrzymać i przy nich pozostać.
Niszczące wojny drugiej połowy XVII wieku, najazdy wrogich wojsk innowierczych (szwedzkich, siedmiogrodzkich) jak również propaganda katolicka i pogłębiający się upadek oświaty wśród szlachty zapowiadały odejście od idei tolerancji religijnej. Dysydentów obwiniano o sprzyjanie Szwedom, o popieranie kandydatury Karola Gustawa na tron polski, zapominając, że tak samo postępowała polska szlachta, a polskie oddziały posiłkowe brały udział w oblężeniu klasztoru jasnogórskiego! Czasy były zatem niespokojne i sprawy religijne budziły żywe kontrowersje, ale co ciekawe, szlachta katolicka nie zawsze ulegała owym nastrojom, przedkładając interesy ekonomiczne, wynikające z egzystowania prężnych gmin innowierczych, nad solidarność wyznaniową. Tak właśnie postępowali kolejni właściciele Jutrosina, uwierzytelniając swymi podpisami przywilej Kołaczkowskiego z roku 1642, a Krzysztof Aleksander na Lachowcach Sieniuta (protestant zresztą) wydał nowy przywilej dla jutrosińskich luteranów w roku 1657.
***
Wiadomo, że w roku 1690 właścicielem Jutrosina był Rafał X Leszczyński, jeden z najbogatszych magnatów wielkopolskich. Jak wynika z pisma księdza Probawskiego, doszło w tym czasie w Jutrosinie do zamieszek religijnych, w których niepoślednią rolę odegrał ówczesny proboszcz jutrosiński, ksiądz Andrzej Chirucki:
Po fatalnym całego miasteczka tego Jutrosina pożarze, który się zaczął od sekty luterskiej Kaspra Kowala w rynku, przez tegoż Kowala nieostrożność, w którym to pożarze całe miasteczko spłonęło i zbór luterski, w roku 1640 [właściwie: 1642] zbudowany tu w Jutrosinie, samże tylko kościół farny i ten Świętego Krzyża kościółek i ulica ku Pawłowu albo Kaliska ocalały - chwała Bogu [, lecz Jutrosin cały] w perzynę poszedł. Kiedy się tedy obywatele religii luterskiej wbrew prawom i Konstytucjom Koronnym na nowo Zbór swój budować zapuścili, i kiedy drzewa wszystkie przygotowali, tak dalece, że już tylko stawiać zbór mieli, ponieważ na zakazy nic nie dbali, które w obronie praw zanosił wspomniany pasterz Kościoła Katolickiego tutejszego, w imię Pańskie zbór ten zgromadzenia braci wyznania luterańskiego porąbał i zrujnował [...]
W kronice gminy protestanckiej wydarzenie to zostało tylko krótko wspomniane. Pastorem był wówczas (1689 - 1699) Gottfried Opitz, który nie przykładał się zanadto do prowadzenia zapisek. Wiadomo jednak, że mieszczanie katoliccy burzyli się przeciwko protestantom - do tego stopnia, że właściciel miasta, wspomniany hrabia Rafał Leszczyński, bawiąc przejazdem w Jutrosinie, wydał surowy zakaz wszczynania przez radę miejską (katolicką - protestanci mieli osobną) i mieszczan rozruchów na tle religijnym (29 czerwca 1691 r.) Najsurowsze kary groziły tym, którym udowodniono by winę. W związku z tym za czyn nabożny spotkały księdza proboszcza Chiruckiego nieprzyjemności:
(...) przez który to czyn pobożny, (ponieważ za zgodą dziedziców budowano wspomniany zbór), z tychże dziedziców [polecenia] przez łotrów (ludzi nikczemnegocharakteru, wyżej wspomnianych) zabrany [został], związany, do piwnice wtrącony, zbity, w końcu prawnie do chwalebnych dóbr przywrócony, gotowy [był jednak] choć po tak wielu niebezpieczeństwach duszę złożyć w ofierze za Kościół.
W 1695 kupił Jutrosin Ślązak, Niemiec i protestant Johann Leonhard von Ebertz (Eberz) płacąc 400 tys. guldenów polskich. Ebertz otrzymał polskie szlachectwo, czyli indygenat, w roku 1685. Jak pisze znany badacz dziejów protestantyzmu w Wielkopolsce, leszczyński pastor Wilhelm Bickerich wzbudziło to przeciwko niemu zazdrość i nienawiść, jako przeciwko obcemu i heretykowi. Sprawa oparła się nawet o króla, jednak przeciwnicy Ebertza nic wówczas nie zdziałali, a Jan III Sobieski powierzył przybyszowi zarząd jednej z królewszczyzn - ekonomii samborskiej, bardzo dochodowej ze względu na znajdujące się tam żupy solne. Sprawy Ebertza zaczęły się jednak komplikować, gdy po śmierci Jana III (17 czerwca 1696 r.) nastało bezkrólewie i związane z nim walki stronnictw i przemarsze wojsk. Jak zapisał ksiądz Probawski:
W roku obecnym, przełomowym, to jest 1700 od lat dwu za panowania Augusta III [właściwie: I] , który nie tyle [został] wolno obrany ile zdobył władzę przy użyciu wojska - albowiem po śp. Janie III królu polskim obrali byli panowie Polacy [władcę] francuskiego z rodziny de Conti oraz saskiego księcia ostatnio koronowanego - wiele się złego działo, ponieważ wojsko tak Koronne jak i nowego elekta księcia saskiego, przechodami częstymi lud dosyć ubogi, do większej nędzy poprzyprowadzało. Lata były drogie, nieurodzajne i są [nadal, w] których wiertel żyta po złotych 10 sprzedawano, [a] teraz łaskawiej, bo po złotych 5, zaledwie dla koni odpowiedniej jakości, jest droższy niż pszenica.
Będąc dzierżawcą dóbr samborskich Ebertz popadł w konflikt z tamtejszą szlachtą. Wrogami jego stali się bracia Nochojewscy oraz szlachcic Orzechowski. Wszyscy trzej oskarżyli Ebertza i jego starszego syna o bluźnierstwo: mieli oni jakoby podczas nabożeństwa, w czasie procesji z Najświętszym Sakramentem, wstawać z ławek - w dodatku z nakrytymi głowami. Wszystko to czynili, aby znieważyć Ciało Pańskie; gdy zaś na reprymendę kapłanów wydaleni zostali ze świątyni, odzywali się o nich w słowach obelżywych. Podobnych potwarzy mieli się dopuszczać często, zarówno w miejscach publicznych, jak i w domu. W końcu służący ich Gotfryd razu pewnego miał strzelać do krucyfiksu przydrożnego i strącić go, co miłe było jego panom (tj. Ebertzowi i jego synowi). Wykazał Ebertz, że we wskazanym miejscu żadnego krucyfiksu nigdy nie było, jak również przynosił świadectwa od okolicznych duchownych katolickich, że w podane dni żadne procesje się nie odbywały i że nie mówił nic ani przeciwko Kościołowi Katolickiemu, ani przeciwko sakramentom św. Tej właśnie sprawy o bluźnierstwo dotyczy fragment naszego dokumentu:
Tenże wspomniany z powodu swej wiary gorliwy ksiądz Andrzej Chirucki proboszcz jutrosiński, w roku obecnym po wielkich kłótniach z panem Eberzem, wspomnienia niegodnym apostatą, niby kupcem, chłopem przedtem, nowym szlachcicem jeszcze niedoskonałym, bo nie dosyć, że uczynił ślubowanie, które znalazło się w Konstytucjach, aby w ciągu roku po indygenacie otrzymanym, wyznanie wiary rzymskiej i katolickiej był uczynił. Zamiast czego jeszcze i drugich od wiary prawdziwej rzymskiej i katolickiej odwodził, o co pozwany, przekupiwszy, lubo [tj. chociaż] według prawa i przepisów obowiązujących do przysięgi przypuszczony wszystkiego się z świadkami, którzy go i nie znali przekupnemi także, odprzysiągł [stwierdzając, iż]: katolikom nie był uciążliwym, in precudicium Ecclesie parochialis nic się niewziął dekretowany. Że zbór luterski dawny odbuduje, a jakoby dziedzicem się czyniąc Jutrosina, którego tytułu nie jest godzien, o farze nic nie myśli napograniczu oto zostaje z pomienionym pasterzem [tj. księdzem Chiruckim]
Sąd w Przemyślu odroczył sprawę aż do czasu dokładnego jej zbadania. Sędziowie orzekli, aby strony przedstawiły dowody konieczne do wydania ostatecznego wyroku i rzecz poszła w zapomnienie. Był to pierwszy z dwóch procesów religijnych przeciwko Ebertzowi. Nie wiadomo dokładnie kiedy miał miejsce - Bickerich podaje, że było to przed objęciem tronu przez Augusta II Mocnego, czy chodzi jednak o sam akt koronacji (15 września 1697 r.), czy o uznanie wyboru Augusta II przez przeciwników politycznych na sejmie pacyfikacyjnym (29 czerwca 1699 r.)? Strona katolicka bynajmniej nie uznała sprawy za zamkniętą. Jeszcze raz miał jeden z braci Nohojewskich (Franciszek) wytoczyć przeciwko Ebertzowi zarzuty natury religijnej - tym razem skutecznie. W wyniku tego drugiego procesu religijnego Ebertz został uznany winnym, musiał uciekać z rodziną na Śląsk a mieszkańcy Jutrosina zniszczyli zbór ewangelicki (13 grudnia 1719 r.). Te wydarzenia miały jednak dopiero nastąpić.
Widać jednak, że partia katolicka czyniła jakieś kroki przeciwko protestanckiemu dziedzicowi Jutrosina. Być może, iż tym tłumaczy się nieobecność jesienią 1700 roku proboszcza Chiruckiego w Jutrosinie:
(...) który i teraz, to jest pasterz Kościoła Rzymskiego w Trybunale, tu nieobecny, aby szczęśliwie pokonał przeciwników. [...]
Daj Boże podobnych pasterzy wielu i naśladowców tych dóbr szukających, (ponieważ jego prześladowcy daj Boże, że się nie utrzymają).
Tym sposobem rozwiązana została zagadka autorstwa dokumentu znalezionego w dzwonnicy cmentarnej. Ponieważ proboszcz Andrzej Chirucki był nieobecny w swojej parafii,
(...) informację [dla przyszłych pokoleń podał] ksiądz Grzegorz Stanisław Probawski, kapelan Jegomości pana Adama Zakrzewskiego, pana i dobrodzieja mojego, przy współudziale Jegomość księdza Walentego Roszkiewicza altarysty.
Tak wyglądało życie religijne naszego miasteczka na przełomie XVII i XVIII, gdy proboszczem jutrosińskim był ksiądz proboszcz Andrzej Chirucki rodem z Ponieca.